8 Kościół nominalny
Wiersze Brzasku Tysiąclecia
Szły świat i kościół od siebie z dala,
A czas upływał, jak rzeki fala.
Śpiewał świat swoją piosenkę frywolną,
Kościół pieśń nucił cichą, dostojną.
Chodź! Podaj rękę! – rzekł świat zuchwały-
Wiele tu doznasz wzruszeń wspaniałych.
Lecz kościół schował swą rękę śnieżną
I odrzekł poważnie: Ja ciebie nie znam.
Ręki ci nie dam, nie pójdę z tobą,
Twa droga zła jest, to śmierci droga.
Do tego jeszcze dodał stroskany:
Panu mojemu chcę być poddany.
Chodź! Tylko chwilę – kusił świat dalej –
Nie musisz daleko, tylko kawałek.
Przyjemna droga wędrówki mojej,
Słońce śle zawsze promienie swoje.
Nie to, co twoja: stroma, ciernista,
Moja szeroka, równa i czysta,
Wysłana trawy i kwiatów kobiercem,
A twoja bólem i łzami, nic więcej.
Nad moją zawsze błękitne jest niebo
I nie borykam się z żadną potrzebą.
Ciemne jest zawsze niebo nad tobą,
Twa dola zawsze z niedolą obok.
Droga twa wąska jest niesłychanie,
Moja szeroka, przestronnie na niej.
Dość miejsca na niej dla mnie, dla ciebie,
Byśmy dążyli razem przed siebie.
Kościół nieśmiało do świata się zbliżył,
Dłoń śnieżną podał i głowę zniżył.
Świat chwycił skwapliwie rękę przecudną
I cicho zaczął mowę obłudną:
Suknia twa, Pani, zbyt prosta się zdaje,
Noś perły na sobie, które ci daję.
Weź szaty jedwabne dla kształtów ozdoby,
Włóż diament we włosy, najlepszej jest próby.
I spojrzał kościół na skromne swe szaty,
Potem na świata strój przebogaty,
Wstydem się spłonił przed światem hardym,
Bojąc się jego uśmiechów pogardy.
Chyba masz rację, stroje swe zmienię.
Ceniłem je kiedyś, teraz nie cenię.
Zrzucił więc białe i czyste szaty
Dla świata szat pięknych i przebogatych.
Dał świat satyny, jedwabie lśniące,
Diamenty i perły, i róże pachnące.
A włosy, które na czoło spadały,
W tysiące loków się pięknie skręcały.
Twój dom zbyt prosty – świat orzekł dumnie.
Zbuduję ci taki, jak widzisz u mnie.
Brukselskie dywany, z koronek zasłony
I meble najlepsze z najlepiej zrobionych.
Jak rzekł, tak zrobił, i piękne mieszkanie
Było gotowe specjalnie dla niej.
Kościoła mieszkały w nim syny i córy
Lśniąc od klejnotów, złota, purpury.
Bogate targi, pokazy próżności
I świat z dziećmi swymi często tu gościł.
W miejscu, co niegdyś modłom służyło
Śmiech pusty i muzykę słychać już było.
Były tam ławy miękko wyścielone
Dla pysznych, bogatych tylko przeznaczone,
Podczas gdy nędzni, ubogo odziani
Na stanie obok byli skazani.
Zbyt wiele im dajesz – powiedział świat zimno.
Ty robisz więcej niż robić powinnaś.
Bo jeśli nawet nie mają odzienia,
Czy to są twoje, czy ich zmartwienia?
Idź, weź pieniądze, kup szaty kosztowne,
Kup konie wspaniałe, powozy gustowne.
Nie widzą me dzieci nic poza nimi.
Chcesz miłość ich zdobyć, uczyń je swymi.
Postępuj tą tylko, co one drogą,
One cię po niej prowadzić mogą.
Kościół więc pasy swej sakwy ściągnie,
Przed światem głowę swą schyli skromnie,
Ze sztucznym uśmiechem mówi: Tak panie,
Niech zadość twojej woli się stanie.
Odtąd kościoła i świata synowie
Podobni w uczynkach, w sercu i w słowie.
Mistrz tylko, który hen mieszka w niebie,
Mógł ich bezbłędnie odróżnić od siebie.
Kościół się kiedyś wygodnie rozsiadłszy,
Rzekł: Jestem bogaty, będę bogatszy.
Nic mi nie trzeba, nic robić nie muszę,
Ucztami i tańcem cieszę swą duszę.
Świat, słysząc te słowa, w kułak się zaśmiał
I tak na stronie sprawę wyjaśniał:
Kościół ten piękny i prawy runął.
Wstyd sobie przynosi tą pychą i dumą.
Wtem anioł przybył z ziemskiego padołu
I imię przed Bogiem wyszeptał kościoła,
I hymny głośne zachwytu ustały,
Twarze się wstydu rumieńcem oblały.
Usłyszał kościół głos słany do niego
Z tronu w niebiosach od Boga samego:
Znam twe uczynki, wiem, że mówiłeś:
Jestem bogaty, choć takim nie byłeś.
Nie wiesz, żeś nagi, ubogi, żeś niczym,
Że jesteś wstrętny przed mym obliczem.
Więc cię wyrzucę, wymażę z księgi,
Boś nie dochował złożonej przysięgi.