7 Kościół prawdziwy
Wiersze Brzasku Tysiąclecia
Raz w dzień świąteczny o świcie zbłądziłem.
O pomoc pielgrzyma pewnego prosiłem:
Powiedz – pytałem – przez jakie iść niwy,
By znaleźć ten jeden kościół prawdziwy?
On odrzekł: Świat cały przeszukasz dokoła,
A nigdzie nie znajdziesz takiego kościoła.
Ten bluszcz, co po murach opactwa się wije,
To pozór, fałsz on największy tam kryje.
Bojąc się, czy mnie mój pielgrzym nie zwodzi,
Krzyknąłem: Tłum ludzi tam przecież wchodzi.
Gdy prawdziwego – rzekł – szukasz kościoła,
Nie tłumów szukaj, lecz garstki zgoła.
Wokół chrzcielnicy moc ludzi się tłoczy,
Znak krzyża czynią i wznoszą swe oczy.
Krzyż ten tak lekki – mój pielgrzym zawołał –
Brwi marszcząc każdy go strząsnąć zdoła!
To nie krzyż Zbawcy, Chrystusa Pana,
Na którym zawisł, by umrzeć za nas.
Wchodzimy, drzwi stały otworem od rana,
Widzimy ludzi, są na kolanach.
Promienie słoneczne blask świec przyćmiły,
Jakby je panny głupie zgasiły.
Figury świętych tak jasne, tak białe,
Jak w oczach Boga ich szaty wspaniałe.
Witraże ślą na dół promienie nadobne,
Drabinie ze snu Jakuba podobne.
Mój pielgrzym powiódł wzrokiem dokoła
I czoło marszcząc z naganą zawołał:
Bóg wyrzekł słowa, zna je oświecony:
Nie mieszkam w świątyniach przez ludzi zrobionych.
II
Szliśmy wśród paproci, wśród drzew mokrych od rosy,
Przemokło nam odzienie i przemokły włosy.
Do jakiegoś kościoła nas drogi przywiodły,
Z krzyżem na kopule, nie rzymskiej był modły.
Przetarliśmy szyby zdobne w pajęczyny
I modły ujrzeliśmy wznoszone w świątyni.
Czyż jest wdzięczniejsza – zapytał niewinnie –
Słana z klęczników modlitwa od innej?
Czy wodą z misy tej pokropienie
Grzechów, choć małych, da odpuszczenie?
Czy język znający smak chleba i wina
Prawdziwszy od innych? – głos słyszę pielgrzyma.
I wtedy właśnie na gałązce klonu
Usiadły dwie wilgi, dobyły swych tonów,
A złoto poniżej ich gardziołek wdzięcznych
Rozlało się rzeką dźwięków stutysięcznych.
Psalm zaś odbijał się echem z kościoła,
Falował wibrując na zewnątrz dokoła.
Chóry te – rzekłem – w harmonii trwają,
Obydwa Panu chwałę oddają.
Ptaki – rzekł pielgrzym – tę pieśń śpiewają,
Iż nuty grzechu i zła nie znają.
Hymn zaś z kościoła to coś innego,
Jest pieśnią winy i grzechu ludzkiego.
Umilkły wilgi, umilkły organy
I przy mównicy duchowny stanął.
Pielgrzym mi zaraz szepnął do ucha:
Chodźmy! Nie warto nam tego słuchać.
Błędów nie widzę – rzekłem – w kazaniu.
O śmierci uczy, o zmartwychwstaniu.
Obie nauki prawdziwe, zdrowe,
Choć przyznać trzeba wcale nie nowe.
Rzekł pielgrzym: Walczy z wiatrakami,
Ze złem, co żywe było przed wiekami,
Lecz fraz woalką zasłania nam oczy,
By grzechu nie widzieć, co dzisiaj świat toczy.
Wracaliśmy ludzkie mijając grobowce,
Wrzosem porosłe, różą, jałowcem.
W kamieniach wyryte widziałem imiona
I śmierci rodzaj, jaką kto skonał.
W grobach leżały męczonych kości,
Których kołem łamano niegdyś bez litości,
Których palono dla świadectwa Pana,
Z których garstka popiołu została zebrana.
A śmierć ich teraz pobudza, porusza
I do wysiłków, do służby zmusza.
Kiedyśmy obok tych mogił chodzili,
Rzekł pielgrzym: Ci upragnioną koronę zdobyli,
Lecz stracić ją może, patrząc w wiek ponury,
Kto na stosie jej szuka, na kole tortury.
Stos i koło pył przykrył i ciężki, i stary,
Bóg na życie dziś patrzy, doń przykłada miary.
III
Minęliśmy smukłe, wysokie topole,
Co cień długi kładły na łąkę, na pole.
Dom spotkań się zjawił przed oczy naszymi,
Zniszczony jesieni deszczem i mrozem zimy.
Ludzie w nim prości i czyści zrzeszeni
Mniemali, że oni i nikt poza nimi.
Nie zakłócali też ciszy sami
Ni modły głośnymi, ani pieśniami.
Każdy całując palec ów Boży,
Myślał, że Bożej łaski przysporzy.
Czy kościół prawdziwy? – spytałem wreszcie.
To sekta tylko. Sektom nie wierzcie,
Które w swej pysze drzwi zamknąć są w stanie
Przed tobą, świętymi, a nawet przed Panem.
Pismo nam mówi, że nieba bramy
Tak we dnie, jak w nocy otwarte mamy.
Czyż, aby dostać się można do nieba,
Kościoła lub sekty klucz nosić potrzeba?
IV
W dal wiódł nas gościniec, biegnący przed nami
Ku wiązu arkadom ponad głowami.
Wtem kościół dojrzałem, wyglądał wspaniale,
Jak śnieg był biały, z iglicą, na skale.
Tam, gdzie przez morze rzuceni pielgrzymi,
Schronienie znaleźli przed wieki dawnymi.
Bez słowa zzułem moje sandały,
Na świętej ziemi me nogi stały.
I okrzyk wzniosłem: Wreszcie ujrzałem
Kościół, którego od dawna szukałem!
Lecz pielgrzym mruknął: Nie bądź dziecinny.
Wszak nie jest on lepszy ni gorszy od innych.
V
Szliśmy kościoły mijając z daleka
Bliżej natury ciekawej dla człeka.
Wiewiórki przybiegły, by nas zobaczyć,
Bóg słodkim tchnieniem las przykryć raczył.
W wątpliwość wszelkie wierzenia podałem,
Gdzie fałsz, gdzie prawda uparcie szukałem.
Najpierw spytałem o Augustyna:
Czy błędy głosił? – tu słowa pielgrzyma:
Czy może człowiek objąć swym wzrokiem
Niebo rozległe, niebo wysokie?
Obszar – odrzekłem – zbyt wielki się zdaje.
Lecz prawdy większy – pielgrzym dodaje.
I choć Augustyn padł na kolana,
Ujrzał jak mała cząstka mu znana;
Choć Luter szukał sercem swym całym,
Część tylko uchwycił jej mocy i chwały;
Choć Kalwin otworzył swą duszę szeroko,
Nie objął całości, nie wniknął głęboko.
Lecz trójka owa i jej podobni,
Co ja widziałem, widzieć nie mogli.
Gdy mówił, zachwyt ogarnął mą duszę,
Mówiącą zawsze: Ja poznać muszę.
Na święte pielgrzyma spojrzałem oblicze.
Kim jesteś? Powiedz! – nie mówię, lecz krzyczę.
Wspaniałość jednak tej chwili nadana
Sprawiła, żem poznał, iż jest to twarz Pana.
Strach mnie ogarnął, bo grzeszny byłem.
W kurzu klęknąłem i tak się modliłem
O Chryste, Panie! Pomóż, gdy wołam,
Do prawdziwego zaprowadź kościoła.
On odrzekł, a człowiek tak mówić nie zdoła:
Nikt znaleźć nie może takiego kościoła.
Odtąd, gdy szukasz, kościoła nie szukaj,
Lecz jego Głowy i tak nauczaj!
Potem już zniknął sprzed moich oczu.
Mnie światłem prawdy swojej otoczył.