186 Głos w półmroku
Wiersze Brzasku Tysiąclecia
Siedziałam samotnie w półmroku
Z duszą smutkowi poddaną,
Z myślami, co były ponure i chore
I z wiarą tak dziwnie splątaną.
Naprawiałam mały sweterek
Dla dziecka, o które się troszczę z miłością.
Nierównych kilka ściegów zrobiłam niechętnie
Zmęczona codziennych naprawek ilością.
Lecz myśli moje zajęło tworzenie
Dzieła, które pewnego dnia musi być podjęte.
I tylko złoto, srebro i kamienie
Drogie mają w nim być zamknięte.
A pamiętając o własnych wysiłkach,
Skończyłam wreszcie moje skromne dzieło.
I chociaż bardzo się starałam,
Doskonałości nie osiągnęło.
Wszystko to tylko drwa, siano, słoma
Stwierdziłam – wszystko to będzie spalone,
Aby nieużyteczne owoce zdolności naszych
Pewnego dnia mogły być przyniesione.
Tak bardzo pragnę Mu służyć.
Mocno się staram, naprawdę próbuję,
Lecz wiem, że z takim dziełem, jak moje,
Na wieczność z Nim nie zasługuję.
Gdy odwróciłam tamten sweterek,
By nic z rozdarcia w nim nie zostało,
Wzrok mój dostrzegł dziwną łataninę,
Coś, co ze splątanych nici powstało.
Me serce nagle drgnęło czułością
I moje oczy coś przesłoniło.
To była słodycz miłego przeczucia,
Prostą mądrością od niego biło.
Kochane dziecko! Chciało mi pomóc,
Wiedziałam, wszystko z siebie dało,
Lecz ile błędów popełniło!
Szary z niebieskim pomieszało.
A przecież można to zrozumieć.
Czule przez łzy się uśmiechałam,
Na wpół współczując memu dziecku
Mocniej i cieplej o nim myślałam.
Wtem słodki głos przerwał tę ciszę.
To Ty się, Panie, odezwałeś:
Czy większą czułość masz dla maleństwa
Niż ja dla ciebie? – Tak zapytałeś.
I zrozumiałam, co Pan miał na myśli.
Był przepełniony współczuciem, miłością
I wiara moja uciekła do Niego,
Jak gołębica frunąca z radością.
Bo pomyślałam: Gdy Mistrz budowniczy
Sprawdzi, czy Jego świątynia gotowa,
Czy będzie trzeba coś poprawić
Albo zbudować coś od nowa?
Może, gdy spojrzy na me dzieło,
W dłoniach unosząc je do światła,
Spostrzegłszy błędy, niedoskonałość,
Że coś w nim plącze się i gmatwa,
Poczuje to, co ja poczułam,
I powie, co rzekłam z czułością:
Kochane dziecko! Chciało mi pomóc,
Tak się starało, kocha mnie z pewnością.
A to, że kocha tak prawdziwie
W mych oczach dzieło czyni doskonałym.
Z radością, chętnie pracowało,
Nagrodzę darem je wspaniałym.
I tam, w tym gęstniejącym mroku
Poczułam, że dłoń czyjąś trzymam,
Że obejmuje mnie wielka miłość.
Rozumem kroku jej nie dotrzymam.
Poznałam, przebiegł mnie słodki dreszcz,
To była dłoń Błogosławionego.
Podtrzyma i czule poprowadzi mnie
Do pracy mej końca upragnionego.
Od chwili tej nie mam ponurych myśli
I wiara moja nie jest już splątana,
Mam serce mocne i spokojne
Oczy zaś ufnie patrzą na Pana.